Tygodnik „W Sieci”, 13.VII.2015r.
Jacek i Michał Karnowscy rozmawiają z Lechem Makowieckim, poetą, pieśniarzem, współtwórcą zespołu ZAYAZD
W najgorszych latach szalejącego przemysłu pogardy, wspierania przez państwo Tuska wszystkiego co antypolskie, pan zawsze pisał i śpiewał, że nie można się poddawać, że polskość zwycięży, że patriotyzm i nasza historia to rzecz święta. I wreszcie doczekaliśmy się, na razie prezydenckiego, przełomu w naszej ojczyźnie. Hucznie pan świętował 24 maja?
W twórczości artystycznej kieruję się emocjami, ale jako inżynier z wykształcenia staram się myśleć racjonalnie i chłodno kalkulować. Dlatego z otwarciem butelki szampana czekałem aż do oficjalnego ogłoszenia wyników przez PKW... Ale tak naprawdę odetchnąłem z ulgą dopiero po rozpatrzeniu ostatnich protestów i zatwierdzeniu wyniku wyborów przez Trybunał Konstytucyjny. Złe nie śpi, a po jesiennych cudach nad urną można się było spodziewać wszystkiego. Delikatnie mówiąc nie mam najlepszego zdania o kondycji moralnej koalicji rządzącej. Cóż, zapracowali sobie na to sami...
Zgoda, i głosy przestrzegające przed triumfalizmem są jak najbardziej słuszne. Czy to jednak znaczy, że ludzie prawi nigdy nie będą mogli świętować?
Czy ja wyglądam na takiego ponuraka (śmiech)? Żeby się szczerze bawić trzeba mieć istotny powód do radości... Niestety, w moim wieku, gdy ma się już pewien bagaż doświadczeń – jest to znacznie trudniejsze... Pamiętam czasy studenckie, gdy z podziwem słuchałem Lecha Wałęsy przemawiającego z balkonu we Wrzeszczu. Jakiż on był odważny, jaki bezkompromisowy! Wtedy za dużo mniejsze przewiny ludzie wylatywali z pracy, byli pałowani lub lądowali w więzieniu. Finał wszyscy znamy - wystarczy obejrzeć na YT film „Nocna Zmiana” o obalaniu rządu premiera Jana Olszewskiego 4 czerwca ‘92r. Przy okazji – jakim trzeba być zarozumiałym kretynem, żeby rejestrować taki zamach stanu na video... Po latach spotkałem w Australii Polonusów z tzw. ekstremy Solidarności. Wyrzuceni z Polski przed okrągłym stołem, z biletem w jedną stronę (żeby nie przeszkadzać w dogadywaniu się z komuchami) – uświadomili mi jedną rzecz: najgłośniej krzyczą zawsze prowokatorzy... I to obowiązuje do dziś – vide Andrzejek Hadacz – ten oszołom spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu...
Dużo przeżył pan podobnych zawodów po 1989 roku?
Sporo. Dlatego nie należę do żadnej partii, co nie znaczy, że nie popieram nikogo. Ale popierając prawicę nie muszę tłumaczyć się z różnych mniej czy bardziej mądrych wypowiedzi niektórych jej działaczy. Zwłaszcza, że wielu rozsądnych i prawych zdawałoby się ludzi zachowało się w tzw. międzyczasie bardzo koniunkturalnie, zmieniając barwy klubowe i zdradzając swe ideały. I to mnie boli. Moją partią jest Polska – i niech tak już pozostanie.